Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaliż to jeszcze śpiew? Niesą-ż to raczej wydarte z trzewiów łkania?
Orestesowy lęk, gdy mu włosy podnosił wicher grozy; Jokasty niezapomniany, najstraszliwszy, beznadziejny krzyk: biada! Cóż się tu stało na świetnej scenie życia? Dojrzewa tragiczny owoc wielkiego czynu.
Boskiem uczuciem było wziąć w dłonie bogatą duszę swoją i rzeknąć: „Nikt ponad tobą jeno mój własny sąd”.
Aliści za onem słowem natychmiast zstąpiło się w przepaść, w siebie.
Napadowi dostoi obrona, przed pościgiem ucieczka i kryjówka schroni, ale gdy we mnie sąd, któż mię ocalić może?
Ukazują się jakieś przerażające głębie; czarno... Chłód się wydobył i daleki jeszcze świst wężowy.
Wstrzymany dech, ciszy chwila...
Jest na północno-wschodnim stoku Areopagu stłoczenie głazów tak dzikie, jakby je tu zwaliła beznadziejność rozpaczy.
Ze szczeliny skalnej wychodzą...
A może ze szczeliny gdzieś na dnie duszy?
Wstrzymany dech, w żyłach krew lodowata...
Słyszycie świsty żmij? Czerwone oczy goreją nieskończonością dręczenia.
Erynie na scenę idą...