Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

i nienazwaną, a ukojoną świadomość i jakby krótka, rozełkana kaskada topi się — w oceanie.
Słońce miłośnie świeci.
Poprzez skupione palce i przymknięte powieki, już nie widząc, jeszcze widzę to wszystko: w cudnych, ciepłych promieniach leżące przestrzenne pustkowie, nędzę chałupek z brutalną ignorancyą tu postawionych, — kury grzebiące w pośród szczątków świętej Eleuzis...
To wszystko mam przed sobą w obojętności już dalekiego, odchodzącego spojrzenia.
Śpiew szczęśliwego morza ogarnia myśli moje.
U brzegów greckich morze umiało być — podobnie jak starożytny duch helleński — potęgą woli szczęśliwe.
Śpiewa mi teraz o dumnej słodyczy, którą tytaniczny wysiłek przy wstawaniu z głębiny na barach swoich jak srebro przelotnych pian podnosi.
Bowiem bosko jest umieć nad przepaściami rozwodzić błękit radosny sobie samemu gwoli! Śmieje się dostojny wysiłek, stwarzający dla siebie własnego szczęścia złudę.
Nie patrząc, wiem, że jest teraz przecudowna gra fal najsłodszych i zwiewnych, rozswawolonych odpryskiwaniem ku słońcu tysiącznych złotych skier.
Słucham i serce moje temu głosowi od-