władzą swoją. Wszakże musi zadrżeć przy dotknięciu się do tej ziemi cała istota człowieka.
Tu — w tajemnicy, za granicami stworzonej przez wolę piękności odbywało się spoglądanie w nieosłonione już niczem czeluści początku i końca... Tutaj z pod cienkiego pokładu gruzów i miału, z wnętrza tej tysiąckrotnie upamiętnionej gleby wołają ku nam męczeńskie dzieje Persefony, wszechludzkiej, wiecznej duszy.
Wydaje ci się, człowieku, żeś jest w skupionej, nieruchomej postawie, ze stopami wspartemi o tę ziemię, ale w istocie ty na niej sercem leżysz i słuchasz...
Od niej to sączy się w ciebie zdrój nienazwanej jeszcze wiedzy — i ciszy.
Tymczasem złote godziny dnia ubiegają ku wieczorowi. Czuję, że deszcz słoneczny dosięga mię już tylko ostatnim rąbkiem z ukosa, a oświetlenie w tem miejscu stało się chłodne i błękitnawe.
Śpiew szczęśliwego morza przelewa się w szum bezdenny, pełen rosnącej trwogi. Krokami zmierzchu, wrześniowa noc nadchodzi.
Wszakci to w tym miesiącu, w pięcioletnich odstępach odprawowały się Tajemnice...
Cicho jest; poszum morski stłumiony stał się i głuchy. Niedostrzegalny, jeno sercem wyczuty, przejawia się dreszcz ziemi.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.