I tęskno sercu czuciem całej świata krzywdy,
że tych wieńczonych, cudnych, już nie ujrzy nigdy.
Od południa spłynęły aż na zrąb wieczora
godziny pełne cichej, niewymownej treści.
Topnieją kształtów linje, a myślom zapora.
Opodal strumień lekkim pluskiem wód się pieści.
Nadciąga noc w jesiennem przywitaniu skora;
na niebo wyszły gwiazdy jak dalekie wieści,
najsłodszy zmierzch zestąpił... Senna przestrzeń tonie,
pinje pachną; westchnęło niewidzialne błonie.
Cyt! kędyś tam podzwania owad w polnej trawie;
strumień Kladeos lekkim pluskiem fali gwarzy:
w najsłodszym zmierzchu tchnienie... Podniósł szept łaskawie
Kronion jak ołtarz stawion królowi mocarzy,
imieniem czasu wielki. Nachyliłeś twarzy,
myśli pytasz, gdzież teraz się wspomnieniem bawię?
Już zeszła noc... Jak ciemno! W nagłej serca męce
spłynęły łzy... Nie widzisz? Spadły ci na ręce...