Pani Daumer i Anna rozpłakały się, kiedy nazajutrz powóz pani Beholdowej zajechał po Kacpra. Wyszły przed podjazd. Radczyni kazała stangretowi smagnąć konie, aby skrócić scenę rozstania. „Czy to jest pożegnanie?“ myślał Kacper, oszołomiony nagłą zmianą swego losu.
Zamieszkał teraz w starym domu — z mnóstwem pokojów o krzywych ścianach, z kilku klatkami krętych schodów. Zielone szyby okien jego pokoju wychodziły na wielki plac targowy, w pośrodku którego stała żelazna studnia, od niepamiętnych czasów nie dająca wody. Kacpra bawił z początku ruch rynku — nawoływania przekupniów, kłótnie bab, kwik prosiąt, rżenie koni, krzyk ptactwa... Zajmował go zwłaszcza jeden cud: zamykało się okno i gwar przycichał. Myślał sobie: „taka cienka szyba robi człowieka samotnym!“
Dokuczało mu teraz skrępowanie jego ruchów. Bez pozwolenia nie mógł opuszczać domu. Mówiono mu: „Zakaz wyszedł od pani Behold.“ Ta spędziła zakaz na burmistrza. Ten ostatni wyjaśnił mu, że jest to rozporządzenie prezesa, mające na celu jego bezpieczeństwo. Był posłuszny. Ale to obudziło w nim obawę. Jął