Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/133

Ta strona została przepisana.

wana postać, obok subtelnych, niemal kobiecych rysów twarzy, zmienny ogień przenikliwych oczu, które wyrażały łagodność gazelli, a może... spokój tygrysa — wszystko to działało niesamowicie.
Wszelako tyle taktu i zrozumienia życia było w zapytywaniach gościa o Kacprze, tyle dyskrecji i powściągliwości, kiedy mówił o sobie, a samo nazwisko lordowskie służyło tak ważną poręką, że baron Tucher zaproponował przywołanie Kacpra, zanim Stanhope wyraźnie wypowiedział odnośną prośbę.
Była cisza. Słońce rzucało jaskrawe promienie na pokój. Za oknem świergotały wróble. Lord zwolna odwrócił się od szyby, gdy wszedł Kacper, nie wiedzący jeszcze, kim jest gość, który pragnie go widzieć. Objął chłopca spojrzeniem, które wymownością przykuło tamtego do miejsca. Nagle żywo podszedł doń i zawołał: „Kacprze! Nareszcie! O, błogosławiona godzino!“ — i szeroko otworzył ramiona. A chłopiec przypadł do jego piersi — bezmowny, przeszyty dreszczem rozkoszy.
Zrozumiał, czemu zabiło mu przed chwilą serce na turkot karety, czemu ogarnęła go radość na wezwanie do salonu przez lokaja. Tak jest! to był ów poseł zdaleka — nadawca listu i pierścionka. Zegar na wieży dzwonił południe. A Kacper czuł w powietrzu miodowy zapach tej godziny!...
Gość był również niepomiernie wzruszony. Obserwujący tę scenę Tucher zauważył, że jego dotąd mięki głos przybrał tony ochrypłe, a oczy nabrały wyrazu błędnego przy gorących pocałun-