Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Tak!... I będę go nosił!... Byczy pierścień!
— Do widzenia, kochanku! — ozwał się Stanhope, kiedy stanęli przed domem Tuchera. Przyjdź jutro do mnie!
Godziny ciągnęły się, jak pochód żółwi, dla biednego Kacpra po rozstaniu się z przyjacielem. Wszystko w domu radcy zdawało się martwem, gdy usunęła się tamta ręka.

Nazajutrz już o 10-ej rano był w hotelu „Pod dzikim człowiekiem“. Poprostu umknął z lekcji. Lord ucałował go wobec mnóstwa ciekawskich, którzy zgromadzili się w przedsionku. Czekał bowiem nań na dole. Potem wprowadził go do swego pokoju. I tu zachwyconym oczom chłopca ukazały się rozłożone na stole: złoty zegarek, złote spinki, pantofelki z srebrnemi sprzączkami, jedwabne koszule i. t. d.
— To wszystko dla ciebie!
Ledwo był w stanie dech złapać, oglądając takie mnóstwo wspaniałych darów. Potem zaczął wyrzucać gorące słowa wdzięczności.
— Nie dziękuj! To drobiazg w porównaniu z tem, co chcę zrobić dla ciebie. Ale nie pytaj o nic — zaufaj mi. Bądź dla mnie synem, towarzyszem, druhem! — mówił lord.
Kacper westchnął. Nie wierzył dotąd, że istnieje takie szczęście na ziemi: słyszeć słowa tak czułe!
Nowy cud jawił się, kiedy lord, otworzywszy drzwi do sąsiedniego pokoju, zaprosił go do