Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Tak, jak teraz. Mów mi: ty! Nazywaj mnie Henrykiem. Czyliż nie jestem twoim bratem? — odparł Stanhope, ściskając go czule.
Wchodzący sługa zastał ich w uścisku. Przyszedł meldować gości. Stanhope, jak gdyby nie mógł wyrwać się z objęcia, pozostał w tej samej pozycji jeszcze wówczas, gdy zameldowani wchodzili. Ktoś złośliwy mógłby pomyśleć, że afiszuje swoją czułość. W każdym razie Norymberczycy nabrali dla Kacpra szacunku, widząc, że hrabia wyprowadził go na schody, objąwszy serdecznie za szyję, że następnie powiewa mu jeszcze chustką z okna, jak zakochany odchodzącej kochance.
Gdy w godzinę później dary lorda zostały przyniesione do domu radcy Tuchera, ten ostatni nieomal osłupiał.
— Schowam ci to! — rzekł. — Taki zbytek nie przystoi przyszłemu podmajstrzemu introligatora.
— Oho!... To jest moje!... I nikt mi tego nie śmie odebrać! — zawołał Kacper. Trzeba było widzieć, jak mu oczy przytem groźnie zabłysły.
Tucherowi twarz pobladła — usta przekrzywiły się. Nie rzekł słowa. Wyszedł z pokoju. Z goryczą myślał: „„Oto niewdzięczność! Egoista, który szukał sposobności do odepchnięcia swego dobroczyńcy, gdy znalazł innego, który lepiej płaci.“
Zasady przestały triumfować — rozsypały się w proch!