Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Oto dar od arcyksięcia Moguncji... A oto minjatura, kupiona u antykwarjusza w Barcelonie... Ten posążek gliniany pochodzi z Syrakuz... Ten talizman otrzymałem na pustyni z rąk Abderrachmana...
Te dźwięki, płynące z ust lorda tak lekko, zapalały żądzę poznania odległych krajów w duszy Kacpra. Byłoż to przygotowanie go do zrozumienia dalekich światów, które z czasem obejrzy? Czasami jednak wyglądało to na okrutną igraszkę: była to niby opowieść o wolnych przestworach, naszeptywana ptakowi, zamkniętemu w klatce... Jakoby widz żartował!...
I twarz mieniła mu się dziwnie. Wesoły uśmiech białych zębów, ukazujących się w różowej oprawie warg, miał w sobie coś z chytrości zwierzątka. Czasem uśmiech przepadał — i chmura przesłaniała twarz hrabiego. Śród pieszczot opadał go ciężar smutku; wzrok jego ślizgał się badawczo po obliczu Kacpra. Wstawał nagle i szedł ku drzwiom, aby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.
— Henryku! powiedz mi, czy ty jesteś szczęśliwy? — ważył się raz na to pytanie Kacper.
— Szczęśliwy, Kacprze?... O, nie!... Czyś słyszał kiedyś o żydzie, wiecznym tułaczu, najnieszczęśliwszym z ludzi?... Gdybyś mógł przejrzeć jeno karty mojej tułaczki... Ale nie! — opowiem ci o tem kiedyindziej, kiedy twój los się rozstrzygnie, kiedy będziesz w mojej ojczyznie.
— Czy to możliwe? Czy to się stanie?!
Lord drgnął. Jakoby nagle stał się posłuszny tajnemu nakazowi. Z konwulsyjną żywością jął