wielkiemi literami pisma dziecinnego wyrysował najprawdopodobniej imię swoje:
poczem popadł natychmiast w ciężki sen i w tym stanie zaniesiony został do celi na wieży.
Niżsi funkcjonarjusze władzy, dzieląc się wrażeniami na temat niezwykłego zdarzenia, wypowiadali zdanie, że nieznajomy, sądząc z odzieży, jest synem jakiegoś włościanina z okolicy, zaniedbanym przez wychowawcę a przeto powstrzymanym w rozwoju. Pierwszym, który zaprzeczył temu poglądowi, był dozorca więzienia na wieży, Hill. Dowodził on z naciskiem, że młodociany aresztant „posiada niesłychanie gładką i błyszczącą skórę, przypominającą zwierzątka, długo żyjące w ciemności i że delikatnością cery i błękitem żyłek na szyi przypomina raczej szlachetne dziewczę, niźli syna chłopskiego.“ Do tego zdania przyłączył się nazajutrz całkowicie w charakterze biegłego lekarz sądowy, który zaznaczył w protokóle co następuje: „mamy tu do czynienia z istotą, która nie wie nic o swoich bliźnich, nie pojmuje czasu i nie posiada nawet świadomości samego siebie.“
Wyższa władza policyjna była natomiast przekonana, że ów sąd był nader przesadny, nasunięty lekarzowi przez jego przyjaciela, profesora Daumera, słynnego z dziwacznych poglądów. Podejrzewała ona, że aresztant jest raczej zręcznym symulantem i rozkazała strażnikowi Hillowi przedsięwiąć w tym kierunku czujne badania. Jednakże