— Czy sądzisz, Anno, że dwa razy dwa jest zawsze cztery?
— Tak mi się zdaje. A ty, buntowniku, odkryłeś inną prawdę? — roześmiała się zdziwiona.
— Niekoniecznie. Ale znalazłem coś takiego, czem zmuszę naszych filistrów, że mi... potańczą! Będą zdumieni.
— Strzeż się!... I tak masz opinję bzika. Twoje odkrycie może ci zaszkodzić.
— Zapewnie chodzi o coś w związku z owym przybłędą — ozwała się obecna przy tej rozmowie zacna matrona, matka Daumera. Czy już coś wiadomo o jego przeszłości, Fryderyku?
— Tymczasem coś się przeczuwa. Niezadługo wiedzieć się będzie napewno — odparł z powagą.
Nazajutrz „Gazeta Poranna“ przyniosła artykuł zatytułowany:
Autor nie rozwiązywał zagadki. Ale obudził takie zaciekawienie, że burmistrz zniewolony był ograniczyć prawo odwiedzin więźnia przez oznaczenie godzin specjalnych. Tak wielki był natłok ciekawskich u wrót więzienia. Wpuszczeni do wnętrza stawali ciżbą w progach celi i zadawali sobie wzajem pytanie: „Kim jest człowiek, który może mówić, a nie rozumie słów swoich — widzi a nie rozpoznaje rzeczy — śmieje się, zaledwo płakać przestał — jest podejrzanym i tajemniczym, a za jego błyszczącemi niewinnością oczyma bodaj ukrywa się jakaś zbrodnia i hańba?“
Zdawało się wszystkim, że to natręctwo zwiedzających było niejako zapytaniem, zniewalającem