Następnego dnia — w Piątek 13 grudnia o godzinie 4-ej popołudniu w chwili, gdy Kacper, zasiedziawszy się przy wyznaczonej mu z nadwyżką pracy, opuścił ostatni kancelarję, w pustym sądowym korytarzu ktoś go dogonił, wołając przyciszonym głosem:
„Panie Hauser! słóweczko!“
Nieznajomy był wysokiego wzrostu, miał czarną brodę i baki. Był ubrany wytwornie. Wogóle sprawiał wrażenie człowieka szlacheckiego stanu. W głosie jego było coś, co budziło posłuch i szacunek.
— Pan jesteś Kacper Hauser. Nieprawdaż?... Ale jutro nim nie będziesz. Odrzucisz to imię. O, jakże jestem wstrząśnięty za pierwszem wejrzeniem na ciebie. Książę! mój książę! Pozwól mi ucałować twą rękę.
Pochylił się i z uszanowaniem ucałował rękę Kacpra. Temu słów nie stało. Jakby naraz w piersi jego zatrzymało się bicie serca. Nieznajomy mówił śpiesznie, zawsze tonem pełnym czci:
— Przybywam z dworu — jako poseł Matki Twojej, książę — po Ciebie! Sądzę, że dawno