Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Ach!... A mój?
Daumer milczał. Chłopiec nalegał:
— Czy to był ten, u którego mieszkałem? Tamten „ty?“.
— Nie wiem!
— Jakto?! Ty taki mądry — wiesz wszystko! A czy ja miałem matkę?
— Napewno!
— Dlaczego nie przychodzi do mnie?
— Może umarła!
— Ach!... Więc i matki mogą umierać?... Nie! Nie! — jestem pewny, że nie umarła. To ona stoi za drzwiami!
— Za jakiemi drzwiami?
— No, temi... we śnie!
— Ba! We śnie — uśmiechnął się smutnie Daumer.
— To nie szkodzi, że we śnie! Na przyszły raz muszę je otworzyć.
Dom nieraz powtórzył się w snach następnych i pojawiły się znowu wielkie drzwi. Ale przy nich sen urywał się zawsze. Raz jeden śniły się Kacprowi w wielkim ogniu — obudził się wówczas przestraszony. Zmieniały się w snach postaci. Przez salę miast damy prowadził go jakiś pan — potem przyszedł inny o twarzy surowej, który podał mu coś, so się rozpłynęło w ręku. To znowu brzęczały w uszach Kacpra podczas snu jakieś dźwięki — wyrazy słodkie niezrozumiałej dlań na jawie mowy. Wszystko to zjawiało