— Proza?!... Ordynarność?!... Niech i tak będzie... Przecie pański pupil nie spadł z księżyca!
— Ach! — westchnął Daumer — to, co mnie pociagnęło ku niemu, było właśnie owo jedyne, nieokreślone, ogólnoludzkie... cudowne w samem sobie — idące w przyszłość bez więzów przeszłości... A pan chcesz mi to odrazu wykrzywić i skierować na drogę jakichś ścisłych faktów, ostatecznie pospolitych!... To znaczy zabijać poezję!
— Dziwaczysz, drogi profesorze! Ciebie interesuje jakieś unicum Kacper Hauser. A my... mamy obowiązki wobec społeczeństwa. Tu musi kryć się jakaś zbrodnia!... Szukamy winowajcy, aby go ukarać!
— Obawiam się, że to śledztwo nie wyjdzie na dobre Kacprowi. Chcecie przylepić go do jakiejś grudy ziemskiego błota, króre obciąży młodą duszę.
— Czyń pan z Kacprem to, co wskazuje twój obowiązek. Ja pełnić będę swój — jestem urzędnikiem!
Odwiedziny na zamku w towarzystwie Kacpra dały Daumerowi i burmistrzowi wiele do myślenia. Zanim klucznik zdołał otworzyć wielkie zamkowe wrota, Kacper, jak olśniony, przystanął przed nimi, powtarzając bezustannie: „Takie same, takie same drzwi!”
Gdy ukazały się wielkie marmurowe schody, był jakoby rażony piorunem. Stanął bezmowny. Potem biegł przez sale, galerje — w dziwnem
Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/65
Ta strona została przepisana.