Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/67

Ta strona została przepisana.

powiewał na silnym wietrze. Twarz odsłoniła się — miała wyraz okrutnego smutku. U nikogo nie widział tak wielkiej troski. Przywoływała go do siebie. Jej wargi szeptały jego imię. Nie brzmiało ono: „Kacper“ — lecz wiedział z pewnością, że to jest jego imię.
Obudził się z twarzą zalaną łzami. Pobiegł do Daumera i zawołał, szlochając napół gorzko, napoły radośnie: „Widziałem mamę! Mówiła zemną!“ Daumer wsparł głowę na rękach i odparł smutno:
— Mój chłopcze! nie oddawaj się szalonym snom. Chciałem ci to już dawno powiedzieć. Czy mądrze czyni ten, kto w ogrodzie, miast upajać się wonią i barwą kwiatów, dziurawi ziemię i wygrzebuje korzenie? A ty tak postępujesz! Zrozumiej mnie: Bynajmniej nie zaprzeczam ci praw do twej przeszłości. Ale tą sprawą zajmują się już ludzie kompetentni, doświadczeńsi od ciebie: prezes trybunału i burmistrz. A ty winieneś patrzeć — nie w mrok rzeczy przeszłych, lecz... w światło przyszłych. Zrób mi przyjemność, staraj się zapomnieć o swoich snach. „Sen mara“ — nie więcej!...
Kacper był do żywego dotknięty. Jakto, ma nie wierzyć w wartość swoich snów?! Po raz pierwszy w życiu jego pewność wewnętrzna sprzeciwiła się poglądowi ukochanego mistrza. Wcale nie odczuwał stąd przyjemności. Przeciwnie — zdjął go żal wielki.