Zima tego roku spóźniła się. Dopiero w grudniu spadły pierwsze śniegi. Osrebrzone dachy i drzewa wywołały zdumienie w Kacprze. Białe płatki śnieżycy wydawały mu się skrzydlatemi owadami, dopóki nie postrzegł, że rozpływają się w wodę na jego dłoni, skoro ją wystawił za okno, by pojmać „zwierzątko“.
— Zima jest piękna, Kacprze! — rzekła pani Daumer.
— Nie! — odparł, kręcąc głową. Zima jest siwa, a siwe jest stare i zimne.
Daumer, wychodząc do szkoły, zalecał Kacprowi, aby nie zapomniał o tem, że ma dzisiaj lekcję jazdy konnej. Przypomnienie było zbędne. Bo on lubił te lekcje. Kochał konie. Wydawały, mu się podobnemi do chmur, pędzących po niebie. W gromach podejrzywał nieraz tętent kopyt.
Koniuszy był zdumiony zgrabnością chłopca. „Patrzcie, jak on cugle trzyma!... jak świetnie siedzi w siodle!... jak szybko wdrożył się do jazdy konnej. Niechaj mnie djabli porwą, jeżeli niema w tem wszystkiem siły nieczystej!“ Ten pogląd podzielało wielu, obserwując, jak Kacper puszczał konia w galop, jak przytem śmiał się