Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Niechaj tak będzie! Nie przyszedłem się bronić. Możesz i pan kpić sobie ze mnie, ile ci się podoba! Ale winieneś pan oszczędzić złośliwych żartów chłopcu, który znajduje się pod moją i dostojniejszą opieką pana Radcy Stanu! Proszę to sobie zapamiętać.“
Wyszedł rozdrażniony. Zrobił sobie nowego wroga. Za powrotem oświadczył Kacprowi, że „rotmistrz skłamał“.
— O! — zawołał chłopiec — to bardzo źle... to bardzo źle!...
Ból przeszył mu serce. Nie rozumiał, czemu taki dostojny pan skłamał jemu, Kacprowi, który przecież nic złego mu nie uczynił. W samotności biedził się godzinami całemi nad zawiłą dlań sprawą: czemu nie odgadł, że rotmistrz nie mówi prawdy?! I dlaczego tamten miał twarz, tak pełną szczerości? tak łudzącą, gdy kłamał?!
Ani zajęcie się ulubionemi arytmetycznemi zadaniami, ani wygrywanie melodyj na harmonice, którą podarowała mu „dobra pani Bamberg“ — nie dały mu ukojenia. Musiał sprawdzić rzecz tę na sobie. Stanął przed lustrem i zawołał: „Jest zamieć śnieżna!“ Była to nieprawda, albowiem słońce świeciło właśnie. Sądził, że ono się zaćmi — albo że jemu samemu oblicze się przekrzywi... Ani jedno, ani drugie! Był zbolały i zdumiony. A więc kłamie się tak łatwo?... i twarz przy kłamstwie się nie zmienia?!... Było to odkrycie okrutne...
Wieczorem Daumer miał nowe zmartwienie. Przyniósł do domu tygodnik: „Skarbiec kato-