— Że jest... naturalnym synem księcia!
— Ba! tego tylko brakowało — uśmiechnął się z przymusem.
— Nie wierzysz? Ja także! Ale coś tkwić musi poza tem, że ludzie tak gadają.
— Ot, plotka!... Pozwól im pleść.
W półgodziny potem odwiedził Daumera Naczelnik Archiwów Wurm, przybyły z Ansbach. Ten mały, przygarbiony człowiek, który nigdy się nie śmiał, był prawą ręką prezesa ministrów, Miega i przyjacielem barona Feuerbacha, od którego przywiózł Daumerowi ukłony i zapowiedź rychłego przybycia w spawie Kacpra. Bez żadnych wstępów położył przed nauczycielem broszurę, której tytuł głosił:
— Co to jest? Czego ten człowiek chce?! — przecierał sobie oczy Daumer. Głos drżał mu z oburzenia.
— Obrzydliwy pamflet! — odparł archiwista. — Zebrano tu wszystkie złośliwe podejrzenia, krążące dawno naokół zagadki Hausera. Autor powołuje się na analogiczne przykłady oszustw, które zawróciły ludziom głowę, gdyż wykryto je zbyt późno. Ubabrał i pana, drogi profesorze.
— Wyobrażam sobie! — mruknął Daumer. Waląc pięścią po broszurze, rozkrzyczał się nagle: Taki siedzi sobie zdaleka... w Berlinie... nic nie widzi... i waży się... O, to woła o pomstę do nieba!... „Domniemany oszust”