Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

warów, wskazując wyciągniętą ręką wysepkę przed łodzią.
— Nie widzę nic podejrzanego — powiedział major, uważnie wpatrując się w wskazanym kierunku.
— Gdy Czingaszguk ostrzega — odpowiedział spokojnie strzelec, — musi mieć ku temu dostateczne powody. Ta mgiełka, jakby się zdawało na pierwszy rzut oka, to w rzeczywistości dym z przygaszonego ognia. Nie ulega wątpliwości, że nasi sredeczni przyjaciele huroni obozują na wyspie. Mamy tylko dwie drogi do wyboru: albo zawrócić do fortu i starać się przedostać pieszo na drugi brzeg jeziora, albo przebić się siłą oręża pomiędzy wyspami. Co myślisz o tem, Wielki Wężu?
Za całą odpowiedź mohikanin uderzył silniej wiosłami i łódź pomknęła z szybkością strzały, zmieniając jedynie kierunek, celem ominięcia wysepki na odlegość strzału karabinowego. W tej chwili huknął strzał i kula uderzyła w wodę daleko od łodzi; jednocześnie na brzegu wyspy ukazał się tłum huronów, którzy, wyjąc, dopadli dwuch kanu, stojących w małej zatoce, i ruszyli w pościg za łodzią wędrowców.
— Trzymaj ich na odległość strzału mojego karabinu! — zawołał Sokole Oko do Czingaszguka — a damy im taką nauczkę, że odejdzie im na dłuższy czas ochota do pościgu.
Nagły ostrzegawczy okrzyk Unkasa zwrócił uwag wszystkich na trzecią łódź, która, wypłynąwszy