Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

z sąsiedniej wyspy, starała się zabiec drogę kanu podróżnych. Należało szybko zmienić kierunek i zdwoić wysiłki, by uniknąć grożącego niebezpieczeństwa. Długa strzelba Sokolego Oka przemówiła w decydującym momencie i jeden z huronów wpadł do wody. Zamieszanie, jakie ten celny strzał wywołał w osadzie łodzi, wyzyskali mohikanie do wysunięcia kanu na znaczną odległość od przeciwników, których łodzie wyciągnęły się teraz w jedną linję. Ucieczka mogła skończyć się niepomyślnie, gdyż łodzie hurońskie posiadały więcej wioślarzy, którzy przytem nie byli zmęczeni długotrwałą podróżą, jak Sokole Oko i jego towarzysze. Jednak długa strzelba i pewne oko strzelca zrobiły swoje. Trzymając własną łódź na odległości nie pozwalającej dzikim na skuteczny strzał, sam raził ich ogniem, a każdemu strzałowi towarzyszyło wycie wściekłości i upadek jednego z wioślarzy. Huroni długo nie wytrzymali w podobnych warunkach i wkrótce przerwali pościg.
Wkrótce kanu zbliżyło się do brzegów jeziora. Czingaszguk odnalazł cichą zatokę, gdzie wylądowano, poczem, wyciągnąwszy łódź na brzeg, ukryto ją w gęstwinie leśnej. Noc już zapadała, gdy ropoczęto dalszy marsz przez okolice dzikie i trudne do przebycia, w których rzadko przebywał człowiek. Sokole Oko i Czingaszguk prowadzili pochód, równie pewnie, jakby miejscowość ta była im dobrze znana. Po wielogodzinnym marszu strzelec postanowił zatrzymać się i odpocząć do świtu. O wschodzie słońca rozpo-