stępować ostrożnie. Miej pan karabin w pogotowiu, aby czuł respekt przed nami, ale w żadnym wypadku nie strzelaj pan.
Rzekłszy to, strzelec znikł, nie dając Dunkanowi czasu na wyjaśnienie swego niezrozumiałego zachowania. Po chwili widział już major jak pełza na brzuchu do swej ofiary. W tym momencie uwagę Dunkana zwrócił głośny okrzyk, dochodzący od strony jeziora; po tym okrzyku około stu ciemnych postaci wskoczyło do wody, śpiesząc na brzeg, na którym stał dziwny indjanin. Major chwycił karabin, gotów w każdej chwili przyjść z pomocą Sokolemu Oku, lecz ten podkradłszy się właśnie do samotnego hurona, chwycił go za kark i wybuchł nagle śmiechem.
— Cóż to, kochany przyjacielu, — zawołał wesoło — uczysz teraz bobry jak należy śpiewać psalmy?
— Dlaczegożby nie? — odpowiedział spokojnie zagadnięty. — Jeśli Bóg obdarzył te zwierzęta zmyślnością, pozwalającą na budowę chat, czemuż by nie dał im głosu, którymby mogli śpiewać Mu chwałę?
Teraz dopiero zrozumiał Heyward, że to, co wziął za wieś hurońską, było kolonją bobrów, o których czytał wiele, ale których nigdy nie widział; a ów straszny indjanin, samotnie stojący nad jeziorkiem, był Dawidem Gamutem we własnej osobie.
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.