francuzkiego kuglarza albo znachora, jacy pojawiali się od czasu do czasu śród indjan kanadyjskich.
Gdy Sokole Oko pouczył majora jak ma się zachowywać przy różnych okolicznościach i gdy wszyscy złożyli mu życzenia najlepszego powodzenia, wyruszył on w towarzystwie Dawida Gamuta do wsi hurońskiej. Po dłuższej wędrówce doszli obaj do polany leśnej, na której przeciwległym końcu stało jakie sześćdziesiąt wigwamów, sklecionych z desek, słupków i gałęzi. Na środku polanki bawiły się dzieci, a gromada wojowników stała zajęta ożywioną rozmową. Serce majora biło żywiej, ale zdawał on sobie doskonale sprawę z tego, że teraz cofać się już nie może i trzeba iść śmiało do celu. Zdobywając się na możliwy spokój, przeszedł on obok bawiących się dzieci i obok gromady wojowników. Gamut prowadził go krokiem żwawym zatrzymując się przed dużą chatą, okazalszą od wszystkich innych i będącą widać, przeznaczoną na miejsce narad. Idąc za przykładem Gamuta major wysunął z kąta pęk suchej trawy i usadowił się na niej.
Wojownicy powchodzili również do chaty i otoczywszy przybyłych półkolem, oczekiwali chwili, w której obcy uzna za dobre otworzyć usta i powiedzieć o celu swego przybycia. Wieczór już zapadł i chatę nikle oświetlało jedno płonące łuczywo.
Ponieważ Heyward milczał uparcie, nie będąc pewny, jak przyjmą go huroni, przeto jeden z wodzów, którego włosy zaczynały już siwieć, wysunął
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.