Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

z pewnością groźnego zwierzęcia. Przez długi korytarz dostali się wódz, znachor i niedźwiedź do dużej jaskini, która była podzielona na kilka części przepierzeniem z plecionych gałęzi. Duże łuczywa, powtykane w ściany kamienne, oświetlały to miejsce; we dnie wpadało tu światło otworem przebitym u góry. W jednej części jaskini leżała chora, otoczona gromadką kobiet, pośród których z miną zasmuconą stał nauczyciel śpiewu. Widocznie indjankę przeniesiono do jaskini w nadziei, że trudniej tu będzie dotrzeć złym duchom.
Wódz, który przyprowadził domniemanego znachora, dał mu znak, aby podszedł do chorej. Na pierwszy rzut oka major poznał, że żadna ludzka pomoc nic tu nie zdoła zdziałać.
Gamut spojrzał na wchodzących, poczem zanucił psalm; dźwięki tego śpiewu wzruszyły nietylko kobiety, lecz i wodza, który przyprowadził znachora. Major korzystał ze śpiewu Dawida, aby obmyśleć swoje dalsze postępowanie. Niedźwiedź usiadł w drzwiach i ku zdumieniu Heywarda starał się naśladować głos śpiewającego, co mu się chwilami dość dobrze udawało, ku wielkiemu przerażeniu Gamuta. Bowiem ledwo spostrzegł on niesamowite postępowanie zwierzęcia, gdy rzucił się do ucieczki; krzycząc do Dunkana po angielsku, aby go nie zrozumieli huroni: „Ona jest tutaj! Czeka na pana!“ — znikł w ciemnem przejściu.
Major rozejrzał się wokół, szukając miejsca,