Objąwszy się silnie ramionami, stanęły Kora i Alicja na środku koła, tuż za niemi Dunkan, którego wzrok przebiegał z niepokojem z jednej dziewczyny na drugą. Sokole Oko stał nieco oddalony od swych towarzyszy, a cała jego postać wyrażała spokój i dumę. Unkasa pomiędzy zbiegami nie było.
Gdy wszystko dokoła zacichło i żaden głos nie mącił ciszy, powstał jeden ze starców, towarzyszących Tamenundowi i przemówił poprawną angielszczyzną:
— Który z was jest Długą Strzelbą?
Chwilę panowało milczenie. Major, rozglądając się po zgromadzonym tłumie spotkał nagle szatańskie spojrzenie Magui, którego obecności słusznie przypisał nagłą zmianę stosunku delawarów do zbiegów. W obawie o los Sokolego Oka, który okazał tyle dobroci i poświęcenia w jego sprawie, Dunkan zdobył się natychmiast na stanowczą decyzję.
— Dajcie nam broń — zawołał głośno i dumnie — i zaprowadźcie do lasu, a wtedy czyny nasze powiedzą wam kto zacz jesteśmy.
— A więc to ty jesteś owym wojownikiem, o którym tyle słyszeliśmy? — rzekł starzec, spoglądając na majora ze wzrastającem zainteresowaniem. — Cóż sprowadziło bladą twarz do obozu delawarów?
— Niedola — odpowiedział Heyward. — Potrzebowałem pożywienia, dachu nad głową i ochrony.
Wódz potrząsnął niedowierzająco głową. W tej chwili wystąpił strzelec.
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.