ca, pobiegło szybko do chaty, w której znajdował się uwięziony Unkas i sprowadziło go na plac narad.
Krokiem lekkim zbliżył się ostatni mohikanin do patriarchy, któremu towarzysz jego zwrócił uwagę, że wyczekiwany jeniec właśnie nadszedł.
— W jakim języku przemawiasz do Wielkiego Ducha? — zapytał starzec, nie otwierając strudzonych oczu.
— W języku ojców swoich dalawarów — odpowiedział Unkas.
Gniewny pomruk przeszedł przez cały tłum. Tamenund położył dłoń na zamkniętych oczach, jakgdyby chciał zabezpieczyć się przed ujrzeniem wyrodnego syna.
— Delawar! — wykrzyknął oburzonym głosem Tamenund. — W ciągu mego długiego życia zdarzały się wielkie nieszczęścia i często Lenapowie musieli niby dzikie zwierzęta błąkać się po lasach, ale jeszcze nigdy nie widziałem delawara, któryby do wsi swego plemienia zakradał się w służbie obcych niby jadowita żmija.
— Kłamliwe ptaki otworzyły swoje dzioby i Tamenund usłyszał ich śpiew — odpowiedział Unkas swym jasnym głosem w najtkliwszych dźwiękach melodyjnej mowy delawarów.
Starzec pochylił głowę na bok, jakgdyby chciał słuchać jeszcze uważniej.
— Czy Tamenund śni? Jakiś to głos przenika do jego uszu? Zali cofnęły się minione zimy? Zali lato
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.