Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

z wojowników zerwał z niego koszulę myśliwską, aby go spętać i zawlec ku słupowi tortur. Ale ręce Delawara opadły nagle, jakby bezsilne, a oczy jego rozwarły się szeroko. Bez słowa wskazał palcem na pierś jeńca. Wojownicy stojący najbliżej podbiegli ku niemu i na ciele Unkasa ujrzeli obraz żółwia artystycznie wytatuowany niebieską barwą.
Z spokojnym uśmiechem spoglądał mohikanin na skonsternowanych wojowników, a potem majestatycznym ruchem ręki dał znak, aby tłum odstąpił od niego.
— Mężowie plemienia Lenni Lenapów! — zawołał głosem doniosłym. — Plemię moje dźwiga ziemię. Wasz słaby szczep stoi na mojej skorupie. Nikt z delawarów nie może rozpalić ogniska, któreby mnie mogło spalić, gdyż moja krew je ugasi, bo to jest krew całego ludu!
— Kim jesteś? — zapytał głosem drżącym Tamenund, zrywając się nagle.
— Jestem Unkas, syn Czingaszguka z rodu żółwi — odpowiedział jeniec, pochylając się przed patrjarchą z wielką czcią i szacunkiem.
— Godzina moja zbliża się — zawołał mędrzec wznosząc ręce ku górze. — Dziękiż ci Manitu za tą chwilę. Oto jest ten, który zajmie moje miejsce przy ognisku wielkiej rady. Niechże oczy umierającego orła spoczną na wspaniałościach wschodzącego słońca.
Młodzieniec podszedł ku mówiącemu wodzowi. Tamenund wyciągnął ku niemu ramiona i z odległości tej wpatrywał się z zachwytem w szlachetną postać