Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówicie o Unkasie — odezwał się nagle miękki, piękny głos. — Czego chcecie od Unkasa?
Po krótkiej chwili z krzewów wyłonił się bez szelestu młody wojownik, przeszedł obok rozmawiających i usadowił się nad brzegiem rzeki. Ani indjanin ani biały strzelec nie okazali najmniejszego zdziwienia. Czingaszguk zwrócił się po chwili do swego syna.
— Mów, Unkasie, co wykryły twoje oczy? — zapytał.
— Odnalazłem ślady irokezów — odpowiedział młodzieniec. — Liczba ich jest liczbą palców na moich rękach, ale ukrywają się tchórzliwie w swych norach.
— Łotry wyszli, aby skalpować i rabować — rzekł Sokole Oko. — Generał Montcalm wyśle swoich szpiegów aż do naszego obozu.
— Zostaną przegnani — rzekł wódz, rzucając spojrzenie na zachodzące słońce — ze swych kryjówek jak dzikie zwierzęta. Przyrządź, Unkasie, wieczerzę, a jutro pokażemy huronom, że jesteśmy mężami.
— Gotów jestem na jedno i na drugie — odpowiedział biały myśliwy — ale aby móc walczyć z irokezami, trzeba ich naprzód wytropić, aby zaś móc jeść, trzeba znaleźć dzicz i... Ba, o wilku mowa, a wilk tuż. Oto najwspanialsze pieczyste, jakie widziałem tego lata, poruszyło się w krzakach. Słuchaj, Unkasie — mówił szeptem, zwracając się do młodego indjani-