Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

mroki nocy i odsłoniło tajemnicę wyspy przed wzrokiem majora i jego towarzyszek.
Oczom ich ukazała się jaskinia, w głębi której stał strzelec z płonącą pochodnią w ręku. Światło padało na jego szlachetną, szczerą twarz i malowniczy ubiór. Przed nim stał Unkas, którego postać w czerwieni blasków wydała się posągiem odlanym w bronzie. Rysy jego twarzy, pełne szlachetnej dumy i męstwa, wraz z malowniczym ubiorem, stanowiły całość pełną romantyzmu.
— Znalazłszy się pod opieką takiego mężnego młodzieńca, możemy spokojnie udać się na spoczynek — szepnęła Alicja na ucho majorowi. — Z pewnością nie należy on do tych, którzy zdolniby byli do zdrady.
— Istotnie, młodzieniec nie jest podobny do barbarzyńcy — odpowiedział oficer. — Miejmy nadzieję, że nas nie zawiedzie i że będzie dla nas wiernym, zaufanym przyjacielem.
Rozmowę młodej pary przerwał strzelec, który całe towarzystwo wzywał do jaskini.
— Blask ognia mógłby sprowadzić wroga — powiedział Sokole Oko do wchodzących. — Opuść zasłonę, Unkasie. Panie mogą się usadowić na pękach suchych, wonnych traw, które nam służą zazwyczaj za posłanie. Poczem przystąpmy do spożycia kolacji, gdyż myślę, że głód już dobrze wszystkim dokuczył.