Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

jednak gospodarze nie zapominali ani na chwilę o potrzebie najwyższej czujności.
Nauczyciel śpiewu jadł zapamiętale, a smutek po stracie klaczy, starał się utopić w potężnych łykach doskonałego wina.
— Jak się nazywasz, zacny człowiecze? — zagadnął go siedzący obok Sokole Oko.
— Nazywam się Gamut — Dawid Gamut — odpowiedział nauczyciel, ciągnąc potężny łyk wina.
— Nazwisko niczego sobie. A pański zawód? — wypytywał w dalszym ciągu strzelec.
— Jestem niegodnym nauczycielem szlachetnej sztuki śpiewu kościelnego.
— Sztuki czego?
— Nauczam młodych ludzi z milicji krajowej w Connecticut prawidłowego śpiewu psalmów.
— No, bywają lepsze zajęcia. Umiesz pan obchodzić się z bronią?
— Z bronią, służącą do uśmiercania ludzi nie miałem, chwała Bogu, nigdy do czynienia.
— Może jest pan geografem?
— Geografem także nigdy nie byłem. Jedynem mojem wysokiem powołaniem jest nauczanie ludzi jak mają śpiewać, aby śpiew był ładny i miły Panu.
— Jeśli już tak jest, to niechże pan się popisze przed nami swoją sztuką i zaśpiewa nam jaką ładną pieśń; będzie to pewną rozrywką w czasie tej nocy.
Dawid nie kazał się prosić zbyt długo. Wydobywszy okulary, włożył je na nos, otworzył niewielką