Sokole Oko zwarł się z olbrzymim czerwonoskórym, który zwinnym ruchem schwycił uzbrojoną rękę strzelca. W ciągu minuty szala zwycięstwa wahała się, lecz wkrótce górę wzięła nieustępliwa moc białego człowieka. Raptownym ruchem Sokole Oko wyrwał się z uścisku wroga i wbił mu nóż w nagą pierś.
Ciężką przeprawę miał Heyward, którego pałasz złamał się zaraz przy pierwszem złożeniu, a że oba pistolety użył uprzednio, pozostała mu zatem jedynie siła mięśni. Bezbronny rzucił się na napastnika, objął go w potężnym uścisku i powalił na ziemię. W tej sytuacji każdy z nieprzyjaciół starał się zepchnąć drugiego ze stromego brzegu skalnego w nurty rwącej rzeki. Coraz bliżej staczali się walczący ku urwistemu brzegowi. Już major czuł śmiertelny uścisk ręki indjanina, zaciskającej się wokół szyi, już w triumfującym blasku oczu przeciwnika czytał wyrok śmierci na siebie, gdy wtem błysnął nóż w niewidzialnej ręce, z poranionego ramienia mingosa trysnęła krew i dziki z przeraźliwym krzykiem, jak kłoda, zwalił się w fale rzeki.
— Zpowrotem do jaskini! — zabrzmiała w tej chwili komenda Sokolego Oka. Z brzegów rozlegało się wycie wściekłości, zagłuszone okrzykiem wojennym młodego mohikanina, któremu Heyward zawdzięczał swoje ocalenie. Salwę za salwą wysyłali huroni na garstkę ludzi broniących się na wyspie, ale na te nieszkodliwe strzały odpowiadała niestrudzenie
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.