Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

szkodliwiony i dogorywa, a tymczasem nasza amunicja ma się ku końcowi, my zaś nie wiemy, jak długo wypadnie nam jeszcze walczyć.
Mimo tych słów Sokole Oko miał zbyt ludzkie serce, aby spokojnie przypatrywać się mękom nieszczęśliwca. Po trzykroć podnosił broń do oka i po trzykroć ją opuszczał, dając posłuch głosowi rozsądku. Ale, widząc, że dziki słabnie widocznie i czyni coraz rozpaczliwsze wysiłki, aby się utrzymać na gałęzi, nie wytrzymał i strzelił, a mingos trafiony w serce, zwalił się jak kłoda w głęboki nurt rzeki.
— To był mój ostatni ładunek — mruknął strzelec, zadąsany na siebie za swoją słabość. — Jestem głupiec. Unkas, biegnij szybko na kanu i przynieś wielki róg z prochem; każde jego ziarnko przyda się nam teraz.
Unkas udał się do miejsca, gdzie ukryto łódź, ale wkrótce głośny krzyk młodego mohikanina dał poznać oblężonym, że wydarzyło się jakieś nowe nieszczęście, to też, nie bacząc na niebezpieczeństwo, ukrywając się za skałami, wszyscy podążyli ku rzece.
Kanu płynęło daleko od wyspy. Kierunek łódki pozwalał jednak domyślać się, że prowadzi ją jakaś ukryta ręka. Bezwiednie podniósł Sokole Oko strzelbę do strzału. Skałka trysnęła iskrami, ale strzał nie rozległ się.
— Zapóźno — zawołał rozgoryczony strzelec — łódka i róg z prochem przepadły.
Huron wszakże, którego ponosiło ku wirom, pod-