bezpieczeństwie. Dlaczego wahasz się pójść ich śladem? — spytała Kora.
— Unkas pozostanie tutaj — odpowiedział młodzieniec spokojnie.
— Jakto, chcesz pozostać tutaj, aby pomnożyć okropności naszego oblężenia? Nie, mój przyjacielu, uczynisz to, o co cię poproszę. Odszukasz mego ojca i sprowadzisz pomoc, która nas wyzwoli. A teraz idź, błagam cię o to.
Nie tracąc ani jednego słowa na odpowiedź, Unkas skoczył do rzeki.
— Mówił pan nieraz, że jest pan dobrym pływakiem, — zwróciła się Kora do majora Heywarda. — Ma pan teraz sposobność do popisu. Niech pan idzie śladem tych ludzi.
— Nigdy — zawołał Dunkan. — Wiem przecie, co zawdzięczam paniom i pułkownikowi Munro. Nie tracę nadziei, że obecność człowieka, który gotów jest umrzeć dla pań, może zapobiedz strasznemu losowi, jaki paniom grozi.
Kora zbladła i zasłoniła twarz; ująwszy za rękę Alicję, która w trwodze swej stała się bezwolną i bezradną, razem z nią oddaliła się ku jaskini.
Duncan i nauczyciel śpiewu, o którym wszyscy zapomnieli, poszli za przykładem dziewcząt i całe towarzystwo usadowiło się w ukryciu pełne niepokoju i trwogi. Major zasłonił wejścia do jaskini, jak najstaranniej i z niepokojem oczekiwał, co stanie się dalej.
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.