otoczyli ich i łódź szybko popłynęła ku lesistemu brzegowi.
Huroni zebrali się na brzegu dla naradzania się: podzas obrad kilku z nich udało się po konie, ukryte pod skalną ścianą. Potem gromada podzieliła się na dwie części. Wódz wskoczył na konia, który należał do Heywarda, przebył wpław rzekę i zniknął razem z gromadką wojowników w gąszczu leśnym. Jeńcy pozostali pod strażą sześciu indian, którymi dowodził Magua.
Serce majora napełniło się ciężkiemi troskami. Nie wiedział, czy dzicy postanowili wydać ich francuzom, czy też pragnęli sami wywrzeć swą zemstę. W poczuciu bezradności i bezsilności spróbował dowiedzieć się czegoś od Magui. W tym celu przemówił do niego:
— Chciałbym mówić do Magui słowa, które przeznaczone są jedynie dla uszu wielkiego wodza. — Mówiąc to zmuszał się do tonu jak najuprzejmiejszego.
Indjanin spojrzał na oficera okiem pełnem lekceważenia i odpowiedział:
— Mów tedy. Drzewa leśne nie mają uszu.
— Ale huroni nie są głusi. O czem mówi się wielkim mężom potężnego ludu, to mogłoby przewrócić w głowie prostym wojownikom. Jeśli Magua nie chce słuchać, to biały wódz potrafi milczeć.
Huron krzyknął na swoich towarzyszy, rozkazując im przygotować konie do drogi i dając majo-
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.