rowi niedostrzegalny dla innych znak, odszedł z nim nabok.
— Mów teraz — rzekł — uszy Magui są otwarte ku słuchaniu.
— Lis Przebiegły zasłużył na swoje zaszczytne imię, otrzymane od ojców kanadyjskich — zaczął Heyward i wzorem języka indjan jął się rozwodzić nad przymiotami łotra i wynosić pod niebiosa jego rzekome zalety, aby go pozyskać dla siebie. Po tym wstępie starał się rozbudzić chciwość dzikiego obietnicami wszystkiego, czego jego dusza może zapragnąć. Oczywiście, chodziło o to, aby Magua przywrócił jeńcom wolność wzamian za obiecywaną nagrodę.
— Siwogłowy wódz fortu Williama jest bardzo bogaty i umie być wdzięczny — wywodził major. — Naszyjnik Magui, który nosi, nie będzie już z cyny, ale z prawdziwego czystego złota, jego róg pełen będzie zawsze najlepszego prochu, w sakwie jego będzie moc dolarów, przed strzałem wybornej strzelby nie ujdzie żaden jeleń, a ja, ja prześcignę w szczodrobliwości szkockiego pułkownika i dam ci, dam...
— Cóż da mi blada twarz? — zapytał indjanin, gdy major zawahał się na chwilę. — Cóż młody wódz, przybywający ze strony wschodzącego słońca może dać Magui?
— Każe on przed wigwamem Magui płynąć wodzie ognistej strumieniem większym od rzeki Hudson.
Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.