Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Sokole Oko — bo oto Unkas coś przynosi. Pokaż mi, chłopcze, co znalazłeś.
Heyward poznał natychmiast w przedmiocie podniesionym przez mohikanina ulubioną broszkę Alicji, z którą nie rozstawała się nigdy.
— Chwała Bogu! — zawołał wzruszony. — Dalej, naprzód, przyjaciele! Dziewczęta oczekują na wyzwolenie z niecierpliwością.
— Nie tak ostro, panie majorze — odpowiedział Sokole Oko. — Nie udajemy się do lasu na polowanie na wiewiórki. Rozpoczynamy podróż, która trwać będzie wiele dni; wypadnie nam może przebyć okolice, znane tylko dzikim zwierzętom. Przed podobną wyprawą zasiadamy zwykle wokół ogniska i spokojnie naradzamy się nad sposobem postępowania, by nie uczynić jakiego nierozważnego kroku. Wróćmy, zatem do ruin fortu, gdzie spożyjemy wieczerzę i odbędziemy naradę.
Ton, którym wywiadowca wypowiedział swą myśl, był tak stanowczy, że Heyward, choć mu się rwało do czynu, nie śmiał się sprzeciwiać i niewielki oddziałek cofnął się do fortu. Noc już zapadła i obaj mohikanie wspomagani przez strzelca szybko przystąpili do przygotowania noclegu. Podniósłszy dwie belki, ustawili je pionowo, kładąc na nie kilka desek, opartych końcami o mur. Utworzył się w ten sposób rodzaj szałasu, który chronił przed ewentualnym deszczem i zabezpieczał ognisko przed zbytnią widocznością. Pułkownik Munro, zmęczony długim marszem