Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

kłębiło się w jego głowie. W końcu ogarnął go sen, podczas gdy pięści burzy waliły w okno, omal ich nie rozbiwszy, a zawieja śnieżna, zmieszana z wiatrem, wtłaczała się do komina pieca.
Pod siłą płomienia słabe drzwiczki z lanego żelaza spaliły się jak mech i płomyk ognia przedarł nocne ciemności.
Tymczasem Filip spał snem niespokojnym i pełnym widzeń. We wszystkich tych snach obecną była Cecylia. Cecylia, która została jego żoną. Żyli razem w klimacie łagodnym, zdala od nieprzejrzanego śniegu i czarnych jodeł Norhlandu. Szli przez kwieciste łąki, wesoło, zbierając pęki kwiatów. Aż nagle zerwała się burza. Biegli, szukając schronienia, do jakiejś opuszczonej stodoły. Cecylia przytulała się z drżeniem do niego, a on, aby ją uspokoić, gładził ręką jej jasne włosy. Nagle zabłysnęło światło i wybuchnęła rakieta. Znaleźli się potem wpośród jesieni, w polu, wraz z innymi młodymi ludźmi, zajęci paleniem kukurydzy. Filip, który był zawsze czuły na dym, kichał i kichał, a Cecylia śmiała się na całe gardło. Ucieka, ścigany przez przeklęty dym, kichając i dusząc się. A Cecylia była razem z nim śmiejąc się ciągle i zakrywając mu twarz swoimi słodkimi rękami. Ale dym był natrętny jak diabeł i kiedy Filip wrócił do mieszkania, znalazł go w swojej sypialni. Chcąc się skryć przed nim, schował głowę pod poduszkę, kaszląc nieustannie. Równocześnie zniknęło widmo Cecylii. Filip, na pół uduszony, kichnął jeszcze raz i obudził się.
Istotnie, chata była pełna ostrego dymu, przez który widać było snopy ognia, wzbijającego się ku sufitowi. Jedna z belek powały zaczęła już trzeszczeć, a niszczycielski ogień biegł wzdłuż drzewa z głuchym pomrukiem. Filip, którego czujność obudziła się nagle, zerwał się