Filip dał Cecylii do zrozumienia, że należy najpierw wykorzystać położenie i przeszukać zwłoki poległych wrogów. Dał więc jej znak, aby czekała, a sam wrócił spiesznie na pole walki.
Trzej Eskimosi nie żyli. Dwaj z nich zginęli od uderzenia kijem. Trzeci miał małą dziurkę między oczyma od kuli. Filip pogłaskał ręką malutki rewolwer, dobry do strzelania grochem, z którego tak kpił przedtem.
Najmniejszym z Kogmolloków był ten, którego ubił jako pierwszego kijem. Nachyliwszy się nad nim, Filip podniósł jego kaptur ze skóry foki, zdarł z niego futrzane ubranie i zdjął buciki ze skóry renifera. Obładowany łupem wrócił do młodej kobiety.
Jakkolwiek odzienie to było proste i pochodziło z trupa, spadło im jak manna z niebios. Nie była to pora na przesadne wymagania i elegancje. Ogień radości gorzał w oczach Cecylii, a Filip zdumiewał się jak mało wyprowadzało ją z równowagi niebezpieczeństwo. Natychmiast też jęła się stroić w owo stare odzienie, podczas gdy Filip wrócił do Eskimosów.
Drugiemu Eskimosowi, którego powalił nagłym uderzeniem pięści, zabrał również kaptur i odzienie. Eskimosi
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
XVIII.
Śladem krwi.