kuję Bogu, że w ohydnym ciele, w monstrualnym kadłubie i obłąkanym umyśle Brama Johnsona żyła dusza. A teraz dotrzymam słowa i nie stracę ani chwili. Chodź ze mną!
Blake wydał z siebie stłumiony ryk.
— Gdzie mam iść? Co chcesz powiedzieć?
— Co, jeszcze nie odgadłeś? Nie odgadłeś jeszcze, że chcę się udać w towarzystwie tej kobiety nie na południe, ale nad rzekę Pokładów Miedzi i że pójdziesz z nami? Otóż słuchaj dobrze, posłuchaj uważnie! Może w drodze trzeba będzie stoczyć walkę. W takim razie zapamiętaj sobie, że pierwszy strzał przeszyje twój mózg. Rozumiesz? W chwili, gdy jeden choćby z twoich małych zbrodniarzy pokaże koniec nosa na naszej drodze, zabiję cię. Uczynisz więc lepiej, jeśli wytłumaczysz to wszystko tej sowiej gębie, która wytrzeszcza te swoje oczy. Każ temu drabowi aby oznajmił to swoim braciom, jeśli przybędą. Niech ich objaśni, a dokładnie. A więc śpiesz się... Czy myślisz, łotrze, że kłamię jeszcze?
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.