Blake zrozumiał, że minął czas na żarty. Zwróciwszy się do Eskimosa powiedział mu w jego języku kilka krótkich słów.
Filip wiedział doskonale, że dawał Kogmollokowi zlecenia, w jaki sposób banda miała, działać aby wyrwać go z jego rąk. Ale wiedział także, że zalecał im roztropność i ostrzegał, iż nie odbędzie się bez poważnych niebezpieczeństw, ponieważ strzelba i rewolwer zmieniły swoich właścicieli.
Kiedy Blake skończył, wypchnął go za drzwi, aż do zaprzężonych sanek. Sanki wyładowane były po brzegi świeżym mięsem renifera. Było tego prawie tysiąc funtów. Filip zatrzymał ledwie czwartą część, resztę zrzucił na śnieg. Potem usadowił wygodnie Cecylię i zdjąwszy ostatnie więzy, krępujące Blakea, którego nogi były już wolne, uwolnił jego prawą rękę. Podał mu w końcu bat, zabrany Eskimosowi i rzekł:
— Teraz, Blake, biegnij obok psów i popędzaj je. Prosto ku rzece Pokładów Miedzi i to najkrótszą drogą! Chodzi zarówno o twoje, jak i o moje życie! Najmniejszy podejrzany znak, a umrzesz!
Blake mruknął:
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
XXII.
Ku rzece Pokładów Miedzi.