Mężczyzna nazywał się Filip Brant.
Owego wieczora siedział w domu Piotra Breaulta we dwójkę przy stole. Piecyk z blachy żelaznej płonął, rozgrzany do czerwoności. Na dworze zapadła noc.
Piotr, który polował na lisy, zbudował swoją chatę na skraju długiego i cienkiego skrawka niskich świerków, który sterczał w Barrenie. Wiatr szumiał posępnie w pustynnej przestrzeni i przejmował Filipa dreszczem. Niedaleko, ku wschodowi, znajdowała się zatoka Hudsona. Otworzywszy drzwi chaty słyszało się głuchy, nieustanny grzmot podmorskich prądów, walczących z lodami o wolną drogę przez skały, aż do Oceanu Lodowatego. Chwilami huk ten zgłuszał inny, gwałtowniejszy i rozlegający się daleko. Był to huk gór lodowych pękających i rozłamujących się na dwoje, jak gdyby rozcinał je ogromny nóż.
W stronie zachodniej znajdował się natomiast posępny Barren, umarły i bez granic, nie posiadający nic, ani skały, ani zarośli. W ciągu dnia zakrywało go niskie i ciężkie niebo, niebo z szarego granitu, z pasmami purpuru, podobne do tego, które Gustaw Dorę namalował w swoim „Inferno“, na sławnym obrazie, który Piotr Breault widział raz niegdyś. I wydawało się zawsze, że to niebo runie na dół w straszliwych lawinach. W ciągu nocy, gdy jęczał wiatr i skomlały białe lisy, było jeszcze posępniej.
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
II.
Dziwna zdobycz.