Filip patrzył na olbrzymi teren lodowy, który tworzyła rzeka, gdy uwagę jego odwrócił krzyk Cecylii.
Pokazała mu palcem olbrzymi wierzchołek góry, który w sposób niespodziewany wyłaniał się z powierzchni równiny nakształt grobowca cyklopów.
Blake zaśmiał się głośno i wzrok jego padł zuchwale na zarumienioną twarz dziewczyny.
— Ona panu wytłumaczy, — rzekł do Filipa, — że Bram Johnson i ona byli już w tym miejscu. Ona i Bram, który jest takim samym wariatem jak pan.
Nie czekając na odpowiedź Filipa popędził psy wzdłuż pochyłości i w kwadrans potem sanki znalazły się na zamarzniętej powierzchni rzeki.
Filip odetchnął z ulgą. Nie było już zdradzieckich lasów, ani podejrzanych krzaków, dogodnych dla zasadzek. Jak daleko sięgnąć okiem, prócz owego bloku skalnego, rozciągał się olbrzymi Barren, który zdawał się pochłaniać nawet rzekę. Nawet w nocy nie potrzeba było obawiać się żadnej napaści wrogów. Niepokojący był tylko Blake i jego szydercza gęba. Był on przecież zdecydowany narazić swoje życie, aby Filipa wydać w ręce Eskimosów.
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIII.
Blake wymyka się.