Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bezwątpienia, — odparł Filip. — Kobietę żywą, lub...
Nie dokończył. Obaj mężczyźni zrozumieli się. Dręczyło ich lękiem to samo okropne pytanie. Piotr wzruszył tylko ramionami. Cóż można było odpowiedzieć to pytanie? I kiedy poryw wiatru wstrząsnął drzwiami chaty, jak gdyby ręką ludzką, drgnął.
Diable! — zawołał, opanowawszy się i odsłoniwszy swoje białe zęby w uśmiechu. — Zdenerwowała mnie cała ta historia. Bram i jego wilki w świetle ognia, potem ten dziwny przedmiot...
Opuścił oczy ku błyszczącemu warkoczowi.
— Namyśl się, Piotrze, — rzekł Filip. — Czy wiedziałeś już włosy o podobnym kolorze?
— Nie, panie. Nigdy w życiu. Ani razu.
A jednak spotykałeś niektóre białe kobiety w twierdzy Churchilla, w Yorku Factory, w „Lac de la Biche“, w Cumberland House, w Norway House i w twierdzy Albary.
— Ach! ach! ach! i w wielu innych miejscach, panie. Nad Jeziorem Boga, nad „Lac Seul“ i w stronach Makenzie. Ale nigdy jeszcze nie widziałem włosów kobiecych tego koloru.
— I jak wiemy, Bram nie zapuszczał się nigdy na południe, nie dalej, jak do twierdzy Czippewyan. Wszystko to jest niewytłumaczone, nieprawdaż Piotrze? No mówże. O czym ty myślisz?
Piotr łączył w sobie krew francuską i indyjską Creesów. Źrenica jego oczu rozszerzyła się dziwnie pod wpływem spojrzenia Filipa.
— Myślę, — odparł z zakłopotaną miną, — o „Chasse-Galere“, o „Wilkołaku“ i... i... i... pan stawia tak przyjemne pytania, że muszę w nie uwierzyć. Nie