Filip owinął starannie dokoła swojego palca wskazującego warkocz i wetknął go potem do woreczka skórzanego, który wyjął z kieszeni. Potem zupełnie naturalnie nałożył sobie fajkę i zapalił. Zbliżył się do drzwi, otworzył je i stał w nich przez chwilę, przysłuchując się dzikiemu wyciu wiatru na Barrenie. Piotr siedział ciągle przy stole i obserwował go uważnie.
Piotr zamknął drzwi i usiadł z powrotem naprzeciw metysa. Powziął już postanowienie.
— Stąd do twierdzy Churchilla jest trzysta mil, — rzekł. — W połowie drogi, na dolnej kończynie Jeziora Jezus, Mac Veigh i jego patrol założyli główną kwaterę. Jeśli udam się w pościg za Bramem, raport ode mnie musi dojść do Mac Veigha a stamtąd do fortu Churchilla. Czy nie możesz, Piotrze, zostawić swoje przynęty na ryby i łapki na lisy i zanieść mój raport?
Piotr zawahał się, potem odparł:
— Zaniosę go.
Aż do późnej godziny w nocy Filip zajęty był pisaniem swojego raportu. Wysłano go z poleceniem ścigania jakiejś bandy złodziei indyjskich. Równie ważna sprawa zatrzymała go w drodze i zawiadamiał o całej przygodzie inspektora Fitzgeralda, dowodzącego oddziałem fortu Churchilla. Opowiedział to, co mu powiedział Piotr Breault i podał poważne dowody na poparcie swoich słów. Bram Johnson, trzykrotny morderca, żył. Zakończył, żądając, aby na jego miejsce wysłano innego w celu ścigania Indian, i objaśnił, możliwie najdokładniej, kierunek, w którym uda się w pościgu za Bramem.
Ukończywszy raport, włożył go do koperty. Raport był zupełny, prócz jednej rzeczy.
Filip nie wspomniał ani słowem o sidłach i o złotych włosach.
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.