Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
VII.
Zwrot.

W ciągu swojej służby policyjnej, którą Filip wypełniał w Northlandzie, nauczył się nie dziwić niczemu, albo prawie niczemu. Ale cios był brutalny, kiedy znalazł się twarzą w twarz wobec człowieka, na którego polował.
Zerwał się tedy szybko i pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy na widok tej dzikiej twarzy, tkwiącej w otworze podkopu, było to, że Bram, zaskoczywszy go w czasie snu, byłby go zabił bez trudu, gdyby miał zamiar to uczynić. Zauważył również od pierwszej chwili, że strzelba, która podtrzymywała jedwabny namiot, zniknęła razem z nim. Zabrał to wszystko Bram. Był tym tylko w części zdumiony.
Ale co go bardziej zdziwiło, to dziwny wyraz twarzy outlawa. Ten uporczywy wzrok, który utkwiony był w niego, nie zdradzał radości zwycięzcy, będącego panem swojej ofiary. Nie przejawiała się w nim nienawiść, ani jakakolwiek podnieta. Ale raczej pewne zakłopotanie i niepewność i jakby niezdecydowana bezsilność.
Filip mógł dokładnie zbadać tę twarz: wystające kości policzków, szerokie policzki, niskie czoło, płaski nos, grube wargi. Oczy oświetlały tę straszną maskę. Oczy te odziedziczył bezwątpienia Bram po jakiejś kobiecie, która