Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ogień, m’sieu!
Wilki zwaliły się wyczerpane na śnieg i rozpostarłszy łapy ułożyły na nich swoje wielkie, kosmate głowy. Bram obejrzał je wszystkie i przemówił do każdego przyjaznym tonem. Potem pogrążył się znów w milczeniu. Ze skóry niedźwiedziej sporządził samowar i napełniwszy go śniegiem zawiesił go przy pomocy drążka nad chrustem. Filip zapalił zapałkę i wesoły ogień zapłonął.
— Ile mil przebyliśmy? — zapytał Filip.
— Pięćdziesiąt, m’sieu! — odparł bez namysłu Bram.
— A ile mamy jeszcze przebyć?
Pomruk był jedyną odpowiedzią Brama, którego twarz zobojętniała. Trzymał w ręce kordelas, którego używał do krajania mięsa renifera i wpatrywał się w niego uporczywie. Potem spojrzał na Filipa.
— Zabiłem człowieka koło Jeziora Bogów, — rzekł, — bo mi ukradł mój nóż i nazwał mnie kłamcą. Zabiłem go, ot tak!
I porwawszy kawałek drzewa, rozłupał go na dwoje.
Potem wybuchnął ponurym śmiechem, zbliżył się do mięsa i odkrajał z niego kilka kawałków, dla siebie, Filipa i swoich braci, wilków. Filip podwoił swoje wysiłki, aby go wyrwać z milczenia. Śmiał się, gwizdał a nawet próbował śpiewać znaną piosenkę „O reniferze“, którą Bram zapewne często słyszał. Smażąc swój płat mięsa nad ogniem mówił o Barrenie i o wielkiej zgrai reniferów, którą spotkał na wschodzie. Zadawał Bramowi różne pytania, o czasie spędzonym od chwili jego pobytu na Barrenie, o wilkach, o kraju północnym. Widoczne było, że Bram słucha uważnie, co on mówi, ale od czasu do czasu odpowiadał tylko zwyczajnym pomrukiem.
Ukończywszy jeść mięso musieli czekać dobrą godzinę, aż śnieg stopi się w skórze i zamieni się w wodę.