cierpienie i lęk o jutro. Filip zrozumiał, że nieznajoma przebyła piekło.
— Niech się pani nie lęka, — rzekł łagodnie. — Jestem Filip Brant, członek policji królewskiej North-Westu.
Młoda dziewczyna nie odpowiedziała. Filip nie był tym zdumiony. W oczach jej czytało się całą historię jej niewoli, tak wyraźnie, jakby ją sama opowiedziała. Cóż mogła jeszcze dodać? A jednak byłby niezmiernie szczęśliwy, gdyby się te usta otwarły. Co do niego samego, wiedział tylko tyle, że skoro dotarł aż tutaj, nadeszła chwila, w której zabije Brama.
Powtórzył poprzednie słowa. Młoda dziewczyna westchnęła głęboko i Filip ujrzał falujące pod jej włosami piersi. Ale oczy jej pozostały zdumione. Nagle pobiegła do okna i Filip zobaczył, że ręce jej zacisnęły się, gdy nachyliła się, aby wyglądnąć na dwór. Bram wprowadzał właśnie wilki do ogrodzenia. Wzrok jej zwrócił się potem w stronę Filipa i pełen był przestrachu. Wyglądała jak zwierzę stojące przed batem, który ma je uderzyć. Sam był tym zdumiony i przestraszony. I kiedy postąpił ku niej na krok, ona cofnęła się. Wyciągnęła swoje nagie ramiona, aby go powstrzymać i z ust jej wydarł się przenikliwy krzyk.
Krzyk ten powstrzymał Filipa, jak gdyby to był wystrzał. Powiedziała coś, ale nie zrozumiał, co mówiła. Otworzył szeroko płaszcz i promień słońca padł na policyjną oznakę z bronzu, która wisiała na jego piersi. Młoda dziewczyna była zdziwiona, przynajmniej tak, jak dotychczas przerażona. Filip pomyślał, że ze swoją krzaczastą brodą musi wyglądać jak Bram. Jasne było, że go się bała. Teraz uspokoiła się zwolna.
— Jestem Filip Brant, — powtórzył, — członek policji królewskiej North-Westu. Przybyłem wyłącznie na pomoc
Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.