Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
X.
Bram jest wytworny.

Filip drgnął, uczuwszy pod swoją ręką ciepłe drganie ramienia młodej kobiety. Potem przeląkł się, że poufałość tego gestu podrażni Brama. Odwrócił się do człowieka-wilka i zupełnie naturalnie podał mu drugą rękę.
— Śpieszmy się, Bram, — rzekł, — ona umiera z głodu! Teraz wiem dlaczego zabrałeś mi żywność! Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Dlaczego nie mówisz? Dlaczego nie powiedziałeś mi, kto ona jest, jak się tu znalazła i czego odemnie żądasz?
Czekał na próżno na odpowiedź Brama, który swoim zwyczajem zadowalał się uporczywym wpatrywaniem się w niego.
— Powtarzam ci, że jestem przyjacielem, — upierał się. — Ja...
Nie dokończył, bo chata zahuczała nagle szaleńczym śmiechem Brama. Śmiech ten był jeszcze bardziej straszny wśród ciasnych ścian tej zamkniętej chaty, niż na Barrenie i wśród lasu świerkowego: Filip czuł, że młoda kobieta zadrżała. Spojrzał na słodką i bladą twarz, która oparła się o jego ramię i mimo wszystko usiłowała uśmiechnąć się do Brama.