Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

winnaś o tym wiedzieć. Pragnienie moje, zupełnie czyste, wydałoby ci się zwierzęce, a przerażone twoje serce widziałoby we mnie tylko drugiego Brama Johnsona.
Na dworze słychać było Brama, rozmawiającego z wilkami w swoim niezrozumiałym narzeczu eskimoskim. Odpędzał je od drzwi, gdzie warowały, przykucnąwszy na progu i mruczały z niezadowolenia, kąsając się wzajemnie. Filip puścił ręce Cecylii i odryglował drzwi, podczas gdy ręka człowieka-wilka szukała rygla.
Bram wszedł.
Nie wiedząc, co nastąpi, Filip naprężył muskuły, gotów na wszelką ewentualność. Ale ku wielkiemu jego zdumieniu Bram był zupełnie obojętny. Bełkotał coś i mamrotał pod nosem, rozbawiony widokiem tego, na co patrzał. Paznokcie Cecylii wpiły się w ramię Filipa. Nie była zupełnie spokojna i wzrok jej zdradzał przerażenie. Wyszła nagle i weszła do swojego pokoju. Upłynęła potem chwila. Bram bełkotał dalej, nie zważając zupełnie na Filipa.
Cecylia pojawiła się znowu i zbliżyła się do człowieka-wilka. Trzymała w ręce malutki warkoczyk jedwabny i złoty, który pokazała Bramowi.
Bram przestał mruczeć. Ponura jego twarz rozchmurzyła się i wpadła w zachwyt. W tej samej chwili wyciągnął ku błyszczącemu warkoczowi swoją potężną i niekształtną rękę. Włosy jej były dla niego groźnym i straszliwym fetyszem.
Młoda kobieta zaczęła się śmiać. Oto dzięki temu fetyszowi, pomyślał Filip, olbrzym oszczędzał go od chwili, gdy go miał w swojej mocy. A jednak, ileż to razy mógł go zabić! A może nie rozumiał, jaki skarb posiadał?