Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

jest sama, musieli wysłać kilku wywiadowców, celem porwania jej i zwycięskiego uprowadzenia. Ale natknęli się w chacie na opór, nie tylko ze strony wilków, ale również ze strony jakiegoś nieznajomego człowieka, dobrze uzbrojonego. Poszli więc po posiłki. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłaby natychmiastowa ucieczka. Ale między chatą a wolnością znajdowało się siedm dzikich wilków!
Na dworze zapadała noc. Nieprzejrzyste niebo zniżało się. Za chwilę wybuchnie burza. Przewidzieli to Eskimosi. Widzieli, że wiatr i śnieg szybko zatrą ich ślady, gdyby ktoś chciał ich ścigać po uprowadzeniu Cecylii.
Mali barbarzyńcy północy nie dopuszczali się po raz pierwszy występku. — Ubiegłego roku, na wybrzeżu, graniczącym z Oceanem Lodowatym, Kogmollokowie zabili kilkunastu białych, wśród nich dwu badaczy amerykańskich i jednego misjonarza. Policja wysłała w pościg za nimi trzy patrole w kierunku Zatoki Couronnement i Kanału Bathursta.
Jeden z nich, prowadzony przez Olafa Andersona Szweda, nie wrócił jeszcze. Kiedy Filip opuszczał twierdzę Churchilla, udając się na Barren, rozeszła się wieść, że Olaf i jego towarzysze zostali zabici. Nic więc dziwnego, że dzicy Eskimosi mogli napaść na ojca Cecylii Armin i na wszystkich tych, którzy z nim wylądowali. Nęciła ich przyjemność przelania krwi białych i grabież ich mienia. Z góry więc przeznaczyli ich jako swoje ofiary. Ale zuchwałość i zaciekłość Eskimosów, zapuszczających się tak daleko w pościgu za Cecylią, w okolice, które odwiedzali bardzo rzadko, była dla Filipa niezrozumiała.
Przerwało mu te rozważania gwałtowne i ponure nadciąganie burzy. Ciągnęła ona z jednego krańca nieba ku północnemu wschodowi i rozpościerała się jak olbrzymia chusta żałobna. Gromadziły się chmury, zakrywając