Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

to uczynić bez niego? I co on powie? Oddzielić się od niego? Nigdy! Więc jakże?
Ksiądz ręce załamał.
— Ten człowiek opętał ją i oddał w moc temu, który go przysłał! — szepnął. — Ale jest na to rada! Sama Opatrzność ją zsyła.
I zwrócił się szybko do Edyty, która przez ten czas stała bez ruchu, nie zdając się nic widzieć wkoło siebie.
— Poczekaj jeszcze chwilę! — prosił. — Posłyszysz inne słowa, silniejsze od tych, któreś słyszała. Może one staną się gromem, który obudzi cię z bezwładu i błyskawicą, która oświeci otchłań i da ci siłę cofnięcia się!
Usiadła posłuszna i bierna, a tymczasem do sali napłynęła nowa fala ludzi i zrobiło się ciasno i duszno.
Panowała cisza. Czekano czegoś. Chwilami podnosił się w głębi głuchy szept i ucichał wnet jak poświst wichru, gdy zatkają szczelinę, którą wpadał. Edycie wracała powoli świadomość tego co ją otaczało i mijała senność. Spojrzała dokoła zdziwionemi oczyma.
— Co to będzie? — pomyślała głośno.
Sąsiadka jej, starsza już kobieta, nachyliła się do niej, objaśniając.
— Powiadają, że przekradł tu się jeden wielki święty, który dotąd żył na pustyni, i że zaraz tu przybędzie, by nas pouczyć i zagrzać do świadczenia prawdzie!